06 lutego 2012

Ląd na wyspach. Londyn.

W taką pogodę jak dziś, tęsknię za Londynem. Może i rosi i mży i dżdży, ale jest +2 (słownie: plus dwa) stopnie Celsjusza. Tak. Anglicy nawet nie wiedzą, jak wyglądają nasze plastikowe, superszczelne okna. Mają takie zasuwane, przez które cały czas wpada świeże, albo co najmniej zewnętrzne powietrze. A to powietrze... O ile Strasburg pachnie pieczoną wołową łopatką, a Sztokholm solą i morskim wiatrem, to powietrze w Wielkiej Brytanii ma lekko wilgotny, przyjemny odcień przezroczystości. I nie zamraża dziurek od nosa zimą!

Ponad rok temu byłam w Londynie. Było fantastycznie - muzycznie i muzealnie. Ale były też spacery po świeżym powietrzu. Zadzierałam głowę i wdychałam.
Oto St. Paul Cathedral z zadarcia patrząc. Nieopodal słynna wibrująca (niegdyś) kładka Millenium i Tate Modern (Saatchii&Satchii, lans i trochę sztuki).

I jeszcze jeden most. I jakaś twierdza nieopodal. I wszędzie napisy "Tower".

I chciałoby się rzec czasami: "Tak samo brzydko jak u nas"! I dodać ze wzgardą: "I jeszcze te lwy i sierpy i pomniki dla gołębi"...
Gdyby nie te brytyjskie puby i tapety. Czerwone cegły i sklepowe wystawy.
I taksówki oczywiście.